niedziela, 2 lutego 2014

Essie * Coctail Bling *, czyli niepozorny szarak nie tylko na zimę :)

Tym razem coś dla lakieromaniaków :)

Podczas ostatnich zakupów w Superpharm trafiłam na promocję lakierów Essie, tak jakby ktoś czytał w moich myślach bo od miesięcy chorowałam na lakier tej właśnie firmy;) Jedyne co mnie odstraszało to cena 40zł... przesada. Jak wspomniałam, cena była tym razem niższa o 30%, dzięki czemu w końcu spełniłam jedno ze swoich kosmetycznych marzeń :)

Wybrałam kolor szary, delikatnie przełamany błękitem, o wdzięcznej nazwie "coctail bling" nr 203. Gdy mu się dokładnie przyjrzeć, pasuje i na zimę i na wiosnę, jest chłodny, ale ma w sobie coś co sprawia że kolor wyzwala we mnie pozytywne uczucia. Ciężko to wyjaśnić komuś kto nie maluje paznokci, lub ma 1 lakier uniwersalny w kolorze nude... Moja lakierowa kolekcja liczy jakieś 30 egzemplarzy w każdym chyba możliwym kolorze, a malowanie paznokci to, po makijażu, najprzyjemniejszy z kobiecych rytuałów. Przy dzisiejszym manicure użyłam zestawu, który widzicie poniżej:

*Eveline 8w1 - sławna (i słusznie) odżywka na aldehydzie, jednemu pomoże, drugiemu może zrobić kuku, mi osobiście służy
*Essie Coctail Bling 203
*Wysuczacz Seche Vite, najlepszy jakiego używałam, polecam każdemu kto chce malowac paznokcie raz na 5 nawet do 7 dni, schnie w 3 sekundy
*Oliwka Eveline o zapachu mango, oliwka jak oliwka, ładnie pachnie i robi co ma robić, czyli dobrze nawilża skórki wokół paznokci.


Jak zwykle to bywa, aparat przekłamał nieco odcień lakieru i tutaj wyszedł bardziej niebieski niż jest w rzeczywistości. Kolor kojarzy mi się z odcieniem szarych melanżowych dresów :) Zdecydowanie na co dzień, nie nachalny ale i nie jednoznaczny, bardzo ciekawy.



Widzicie tu szary melanż? Hehe pewnie nie koniecznie, musicie mi uwierzyć na słowo, albo przejść się do Superpharm i obejrzeć na żywo. Przy okazji polecam przyjżec się innym odcieniom, bo są piękne i jest ich tyle, że wybranie jednego wymagało ode mnie nie lada dyscypliny.
Jak oceniam jakośc Essie? Hmm.. Po 1, lakier ma dopiero 1 dzień, trzyma się super, ale wpływ na to ma z pewnością topcoat, pod którym każdy lakier przetrwa największe katusze nawet do 7 dni. Essie nr 203 ma za to piękny, nasycony kolor, którego jedna warstwa wystarczy do pełnego pokrycia paznokcia. Posiada też świetny szeroki pędzelek, który ułatwia malowanie, każdy paznokieć można pomalować zaledwie jednym pociągnięciem. Ma też mega pojemność, bo aż 13,5ml, ciekawe tylko czy nie wyschnie zanim go zużyję... Robienie manicure z Essie to czysta przyjemność, co do trwałości, nie wypowiem się bo z Seche Vite trwałość na pewno będzie lepsza. Ogólnie efekt bardzo mi przypadł do gustu i nie żałuję wydanych na niego pieniędzy - warto było spędzić przy stoisku te 20 minut i wybrać kolejną perełkę ♥

Jak z kury domowej staję się weekendową sexi mamuśką... :)

Powiem szczerze, jako kura domowa, matka żona i kochanka niewiele jest czasu i przede wszystkim ochoty na to żeby się zając sobą i swoimi potrzebami. Oczywiście robię co mogę, żeby tej dawnej zadbanej, modnej i wypindrzonej Weroniki w sobie nie stracić, a pomaga mi w tym mój zestaw małego kombinatora, czyli podkłady, szminki, cienie i takie tam jak dzisiejszy zestaw "light":


Nie ukrywam, że makijaż, nawet na co dzień, taki zwyczajny, bardzo poprawia moje samopoczucie a moja pewność siebie rośnie z każdym kolejno nakładanym kosmetykiem. Możecie nazwać mnie lampucerą, tudzież tapeciarą, ale nic nie jest w stanie przebić tego uczucia jakiego wówczas doświadcza moje kobiece ego. I myślę że wiele kobiet/dziewczyn tu się ze mną zgodzi.
Dla wzmocnienia efektu makijaż na zdjęciu zrobiłam na 1/2 twarzy, żebyście nie mówili że nie ma różnicy!



Powyższe zdjęcie jest całkowicie nietknięte jakimkolwiek retuszem, czy blurem z photoshopa (oczywiście połowę po lewej mam na myśli, po prawej to oczywiste;) I może się powtarzam, ale ja tak strasznie uwielbiam malować! siebie i innych, a już jak komuś mi się uda zrobić tak dobrze, że się w lustrze nie poznaje to rosnęęęę!:)


wtorek, 26 marca 2013

AVON SuperSHOCK gel eyeliner - nareszcie nowe kolorki!

Witam Was wiosennie zielono-niebiesko i błyszcząco :)
Z okazji nadejścia (serio?) wiosny, w moim domu.. takie oto kolorki:






...czyli nowe odcienie żelowych kredek do oczu firmy AVON. Moje prośby zostały wysłuchane i firma wreszcie wypuściła kilka nowych piękności. Formuła kredek bez zmian, cudowna, miękka, żelowa, po skórze śmiga jak masło po kanapce hehe ;) A poważnie to chyba najlepsze kredki do oczu jakich w życiu używałam (a było ich sporo). Spokojnie mogą konkurować z Aqua Eyes z Make up 4 Ever, tylko że te Avon'owskie nie porażają ceną (w promo kilkanaście zł).

Osobiście skusiłam się na 2 kolorki - FLASH i AquaPOP.





Pierwszy, jaśniejszy to idealny kolor do rozświetlania np. łuku brwiowego albo wewnętrznych kącików oczu. To odcień różowego szampana (już słyszę śmiech lub konsternację facetów "-yyy jaki odcień??!!"), czyli taki beżowo-różowy i mocno świecący, bardzo naturalny. Już czuję że będzie moim przyjacielem, a na wiosnę, ahh chyba się zakochałam.. ;)

Ciemny kolor Aqua Pop to taki ciemny teal, czyli turkusowo-granatowy z lekkim połyskiem. Na zdjęciach wygląda może jak granat, ale w rzeczywistości kolor jest bardziej złożony, ma w sobie sporo butelkowej zieleni. Świetnie wygląda na oku zamiast klasycznego czarnego eyelinera, a nałożony na całą powiekę pod jakiś ciemny cień świetnie podbije jego kolor. Do tego trwałość kredek jest zdumiewająca, prawie wodoodporna. Zrobiłam dla Was próbki na dłoni i trzymały się od rana do wieczora NIE TKNIĘTE mimo że, jako że jestem maniaczką czystych dłoni, myłam je chyba ze 100 razy (na starość to będzie moja najstarsza część ciała niestety...)


Podsumowując, produkt w 100% godny polecenia, widziałam że dziewczyny z youtube też się nimi zachwycają i ja całkowicie je rozumiem ;) Niesamowite jak taka mała rzecz może odmienic cały makijaż a ile dać radości maniaczce kosmetyków (to ja) to już nawet nie wspomnę ;) Koniecznie wypróbujcie! :)




Pozdrawiam wiosennie i kolorowo, buziaki! :):*


środa, 13 marca 2013

Temporary liptatoo czyli tatuaż na usta

Hej!

Tym razem notka o ciekawostce kosmetycznej dla odważnych :) Dowiedziałam się o nich już jakiś czas temu, ale dopiero niedawno zamówiłam sobie kilka na allegro. To ciekawa alternatywa dla makijażu ust, szczególnie godna polecenia na imprezę lub dla mniej odważnych np na jakąś imprezę tematyczną czy bal przebierańców ;) Oczywiście w sensie praktycznym, bo dla lubiących zabawę z makijażem każda okazja jest dobra żeby spróbować czegoś nowego. Mowa tu o tatuażach na usta, tymczasowych oczywiście.





Mamy ogromny wybór jeśli chodzi o wzory tatuaży, można je kupić w wielu miejscach, widziałam je w Sephorze np. ale swoje kupiłam przez internet bo po prostu są tańsze.

Jak to działa? Wyjmujemy z opakowania 2 kolorowe paski, na górną i dolną wargę, przycinamy je tak żeby kształt pasował do naszych ust i naklejamy. Usta muszą być suche i czyste oczywiście, bez szminek wazelin itp. inaczej nam się nie przyklei cudo. Naklejone paski (tak jak zwykły tatuaż z gumy do żucia;p) moczymy wacikiem nasączonym wodą i czekamy minutę. Białe paseczki same odchodzą i na ustach zostaje wzór, np paski, panterka, kratka czy co tam nam się podoba.



Tu macie link do przykładowej aukcji na allegro link

Dodam że naklejki są nie toksyczne i bezpieczne w używaniu, więc nawet jeśli komuś (np jakiemuś facetowi;) zdarzy się kawałek zedrzeć z Waszych ust to się nie otruje ;)




Pozdrawiam Was i zachęcam do eksperymentowania z makijażem! :)


środa, 27 lutego 2013

Astor PERFECT STAY Transferproof Lip Tint & Care

Siema, dzisiaj krótki post o flamastrze do ust firmy Astor.


Kupiony w drogerii Natura za jakieś niewielkie pieniądze na przecenie of course (przy ilości kosmetyków jakie sprzątam z półek zbakrututowała bym nie korzystając z promocji;). Tytułowy bohater to coś w rodzaju dwustronnej kredki do ust, z jednej strony ma końcówkę nasączoną różowym mazidłem, a z drugiej bezbarwny sztyft nawilżający:



Kolor to Cotton Candy, tutaj to zgaszony róż bez drobinek, powiedziała bym że lekko wpadający w brzoskwinię. Nałożony na usta nieco ciemnieje i działa trochę jak tatuaż, czyli "wpija się" w usta i jest dzięki temu bardzo trwały. Kolor jest świetny, dosc widoczny na ustach, a ja własnie takie lubię. Kolory typu nude są zdecydowanie nie dla mnie. Dopiero zaczynam testowanie, ale pierwsze wrażenie jest spoko, chyba się polubimy :)


Nawet lakier do paznokci trafił się pod kolor :D


Życzę Wam miłego dnia i dziękuję za odwiedziny :)

wtorek, 26 lutego 2013

Dwa cacuszka z cocolity

Hej!

Chciałam się Wam pochwalić moimi makijażowymi nowinkami nabytymi ostatnio w sklepie cocolita.pl. O sklepie dowiedziałam się od Maxineczki link (swoją drogą - genialna jest!). Mając te dwa produkty możemy wykonać praktycznie cały makijaż twarzy i tak wyjść na miasto. Mam na myśli róż i bronzer, bez którego dzisiaj już nie wyobrażam sobie swojego porannego makeup'u. Bronzer nawet w chłodne dni dodaje cerze odcienia zdrowej lekkiej opalenizny, tzn. dobrze dobrany odcień, polecała bym taki bez lub tylko z delikatnymi drobinkami, w kolorze raczej wpadającymi w chłodny brąz niż w pomarańcz. Przy pomocy bronzera możemy też cudownie wykonturować twarz, wyszczuplić rysy, a wprawioną ręką nawet je poprawić :) Róż natomiast jest najbardziej odmładzającym kosmetykiem do twarzy, potrafi zdecydowanie bardziej odświeżyć naszą cerę, niż np. podkład.

Zatem przejdźmy do prezentacji.
Bronzer nazywa się Honolulu (śmiesznie, co;)  i jest podobno odpowiednikiem kultowego Hoola z Benefit. Jest jednak znacznie tańszy (jakaś 1/10 ceny ;) i ma w sobie nieco drobinek, jednak delikatnych na tyle, że są prawie nie widoczne na twarzy.




Kolor jest super, w pudełeczku wygląda na ciemny, ale po nałożeniu ślicznie ożywia twarz i można nim zdziałac cuda. Zaznaczam że teraz, tzn. zimą jestem blada jak ściana, a kolor mimo to nie wygląda sztucznie, ani nie jest zbyt ciemny ani pomarańczowy. Do tego utrzymuje się na mojej buzi cały dzień i nie zmienia koloru, co świadczy o jego jakości, która w relacji z ceną jest bardzo zadowalająca. Do bronzera mamy dołączony pędzelek. Większość takich mini pędzelków od razu wyrzucam bo do niczego się nie nadają, ale muszę powiedzieć że ten faktycznie daje radę. Idealnie "wchodzi" pod kość policzkową i wręcz pomaga nam w pędzlowaniu :) Także super.

Co do różu, to prawdę mówiąc skusiłam się na niego przy okazji, po przeczytaniu informacji w opisie na stronie cocolity, że jest to odpowiednik różu z NARS o wdzięcznej nazwie ORGASM ;) Wiem że jest jest jeszcze odpowiednik z Elfa, ale słyszałam że jest dużo słabszej jakości i daje baaardzo lekki kolor. A jak już sie malować to żeby było widać, prawda? :) Róż firmy Sleek ma nazwę rose gold , czyli jest to odcień z złożony z dwóch kolorów - złota i różu. Nim również jestem zachwycona - kolor jest piękny i niebanalny. Daje cudowną poświatę na policzkach, bardzo przypomina mi pigment Rose z MAC'a. Jest świetnie napigmentowany i rozprowadza się jak bajka, mogę go chwalic godzinami :) Jedynym minusem jaki zauważyłam jest fakt, że podkreśla nieco pory na policzkach, więc jeśli ktoś ma problemy z "dziurkami" i w ogóle z cerą to raczej szukała bym czegoś matowego (matowe róże wygładzają cerę). Oto on:








A tu skromna prezentacja odcieni na dłoni: 



Podsumowując z obydwu skarbów jestem meeega zadowolona, dawno już nie zrobiłam tak udanych zakupów przez internet, bez wcześniejszego wypróbowania odcieni. Szczerze polecam Wam dziewczyny, ceny kuszą i do tego plus dla sklepu za możliwość wypróbowania marek, o które ciężko w polskich drogeriach :) 





wtorek, 12 lutego 2013

Biochemia Urody - nowości

Hej ponownie!

Parę dni temu przyszła do mnie paczka z BU link, tym razem wybrałam sobie spośród wielu naturalnych specyfików ochronny krem na dzień, żel hialuronowy i serum LEMON do cery zanieczyszczonej i z problemami. Miałam już serum z wyciągiem z granatu link (moje odkrycie roku, albo i paru ostatnich lat!) i zachęcona efektami postanowiłam spróbować czegoś o lekko silniejszym działaniu.

Robimy sobie krem:





W konsystencji wyszedł żółto - brunatny budyń pachnący, a raczej zalatujący czymś ziołowo - sfermentowanym. Zapach na pewno nie jest jego mocną stroną, ale jeśli ma dobrze działać to jestem w stanie się do niego przyzwyczaić. 

Serum cytrynowe jest już znacznie łatwiejsze do zaakceptowania, jeśli chodzi o zapach oczywiście. Używam go razem z żelem hialuronowym który ma jeszcze zwiększyć i ułatwić działanie olejku, do tego ma działać przeciwzmarszczkowo.
Serum to taki brązowo-żółty olejek o cytrusowym zapachu, ładnie się wchłania i pięknie nawilża skórę. Gdyby moja skóra mogła mówić na pewno podziękowała by mi za nasmarowanie jej tym specyfikiem, bo czuje się po nim bardzo komfortowo. Na jakieś większe efekty przyjdzie czas.


Skleciłam je sobie w któryś wieczór i po 24-ech godzinach "dojrzewania" w mojej szafce nocnej mogłam zacząć testowanie. Na razie zapowiada się super, ale wiadomo - na pierwsze efekty kuracji należało by poczekać parę tygodni.
Jesteście ciekawi jak z działaniem? Dajcie znać, to napiszę więcej.