środa, 27 lutego 2013

Astor PERFECT STAY Transferproof Lip Tint & Care

Siema, dzisiaj krótki post o flamastrze do ust firmy Astor.


Kupiony w drogerii Natura za jakieś niewielkie pieniądze na przecenie of course (przy ilości kosmetyków jakie sprzątam z półek zbakrututowała bym nie korzystając z promocji;). Tytułowy bohater to coś w rodzaju dwustronnej kredki do ust, z jednej strony ma końcówkę nasączoną różowym mazidłem, a z drugiej bezbarwny sztyft nawilżający:



Kolor to Cotton Candy, tutaj to zgaszony róż bez drobinek, powiedziała bym że lekko wpadający w brzoskwinię. Nałożony na usta nieco ciemnieje i działa trochę jak tatuaż, czyli "wpija się" w usta i jest dzięki temu bardzo trwały. Kolor jest świetny, dosc widoczny na ustach, a ja własnie takie lubię. Kolory typu nude są zdecydowanie nie dla mnie. Dopiero zaczynam testowanie, ale pierwsze wrażenie jest spoko, chyba się polubimy :)


Nawet lakier do paznokci trafił się pod kolor :D


Życzę Wam miłego dnia i dziękuję za odwiedziny :)

wtorek, 26 lutego 2013

Dwa cacuszka z cocolity

Hej!

Chciałam się Wam pochwalić moimi makijażowymi nowinkami nabytymi ostatnio w sklepie cocolita.pl. O sklepie dowiedziałam się od Maxineczki link (swoją drogą - genialna jest!). Mając te dwa produkty możemy wykonać praktycznie cały makijaż twarzy i tak wyjść na miasto. Mam na myśli róż i bronzer, bez którego dzisiaj już nie wyobrażam sobie swojego porannego makeup'u. Bronzer nawet w chłodne dni dodaje cerze odcienia zdrowej lekkiej opalenizny, tzn. dobrze dobrany odcień, polecała bym taki bez lub tylko z delikatnymi drobinkami, w kolorze raczej wpadającymi w chłodny brąz niż w pomarańcz. Przy pomocy bronzera możemy też cudownie wykonturować twarz, wyszczuplić rysy, a wprawioną ręką nawet je poprawić :) Róż natomiast jest najbardziej odmładzającym kosmetykiem do twarzy, potrafi zdecydowanie bardziej odświeżyć naszą cerę, niż np. podkład.

Zatem przejdźmy do prezentacji.
Bronzer nazywa się Honolulu (śmiesznie, co;)  i jest podobno odpowiednikiem kultowego Hoola z Benefit. Jest jednak znacznie tańszy (jakaś 1/10 ceny ;) i ma w sobie nieco drobinek, jednak delikatnych na tyle, że są prawie nie widoczne na twarzy.




Kolor jest super, w pudełeczku wygląda na ciemny, ale po nałożeniu ślicznie ożywia twarz i można nim zdziałac cuda. Zaznaczam że teraz, tzn. zimą jestem blada jak ściana, a kolor mimo to nie wygląda sztucznie, ani nie jest zbyt ciemny ani pomarańczowy. Do tego utrzymuje się na mojej buzi cały dzień i nie zmienia koloru, co świadczy o jego jakości, która w relacji z ceną jest bardzo zadowalająca. Do bronzera mamy dołączony pędzelek. Większość takich mini pędzelków od razu wyrzucam bo do niczego się nie nadają, ale muszę powiedzieć że ten faktycznie daje radę. Idealnie "wchodzi" pod kość policzkową i wręcz pomaga nam w pędzlowaniu :) Także super.

Co do różu, to prawdę mówiąc skusiłam się na niego przy okazji, po przeczytaniu informacji w opisie na stronie cocolity, że jest to odpowiednik różu z NARS o wdzięcznej nazwie ORGASM ;) Wiem że jest jest jeszcze odpowiednik z Elfa, ale słyszałam że jest dużo słabszej jakości i daje baaardzo lekki kolor. A jak już sie malować to żeby było widać, prawda? :) Róż firmy Sleek ma nazwę rose gold , czyli jest to odcień z złożony z dwóch kolorów - złota i różu. Nim również jestem zachwycona - kolor jest piękny i niebanalny. Daje cudowną poświatę na policzkach, bardzo przypomina mi pigment Rose z MAC'a. Jest świetnie napigmentowany i rozprowadza się jak bajka, mogę go chwalic godzinami :) Jedynym minusem jaki zauważyłam jest fakt, że podkreśla nieco pory na policzkach, więc jeśli ktoś ma problemy z "dziurkami" i w ogóle z cerą to raczej szukała bym czegoś matowego (matowe róże wygładzają cerę). Oto on:








A tu skromna prezentacja odcieni na dłoni: 



Podsumowując z obydwu skarbów jestem meeega zadowolona, dawno już nie zrobiłam tak udanych zakupów przez internet, bez wcześniejszego wypróbowania odcieni. Szczerze polecam Wam dziewczyny, ceny kuszą i do tego plus dla sklepu za możliwość wypróbowania marek, o które ciężko w polskich drogeriach :) 





wtorek, 12 lutego 2013

Biochemia Urody - nowości

Hej ponownie!

Parę dni temu przyszła do mnie paczka z BU link, tym razem wybrałam sobie spośród wielu naturalnych specyfików ochronny krem na dzień, żel hialuronowy i serum LEMON do cery zanieczyszczonej i z problemami. Miałam już serum z wyciągiem z granatu link (moje odkrycie roku, albo i paru ostatnich lat!) i zachęcona efektami postanowiłam spróbować czegoś o lekko silniejszym działaniu.

Robimy sobie krem:





W konsystencji wyszedł żółto - brunatny budyń pachnący, a raczej zalatujący czymś ziołowo - sfermentowanym. Zapach na pewno nie jest jego mocną stroną, ale jeśli ma dobrze działać to jestem w stanie się do niego przyzwyczaić. 

Serum cytrynowe jest już znacznie łatwiejsze do zaakceptowania, jeśli chodzi o zapach oczywiście. Używam go razem z żelem hialuronowym który ma jeszcze zwiększyć i ułatwić działanie olejku, do tego ma działać przeciwzmarszczkowo.
Serum to taki brązowo-żółty olejek o cytrusowym zapachu, ładnie się wchłania i pięknie nawilża skórę. Gdyby moja skóra mogła mówić na pewno podziękowała by mi za nasmarowanie jej tym specyfikiem, bo czuje się po nim bardzo komfortowo. Na jakieś większe efekty przyjdzie czas.


Skleciłam je sobie w któryś wieczór i po 24-ech godzinach "dojrzewania" w mojej szafce nocnej mogłam zacząć testowanie. Na razie zapowiada się super, ale wiadomo - na pierwsze efekty kuracji należało by poczekać parę tygodni.
Jesteście ciekawi jak z działaniem? Dajcie znać, to napiszę więcej.

makijażowy cud :)

Hej ! :)
Chciała bym Wam pokazać jeden z powodów dla których tak lubię kosmetyki i makijaż - dobry make'up jest w stanie zdziałać cuda, zamienić naszą twarz na lepszy model.
Te 2 zdjęcia to tak jakby postawić obok siebie Woddy'ego Harrelsona i Brada Pitta - obaj cudowni, ale w pewnym sensie dzieli ich przepaść.. ;)



No? Znajdziecie różnice?;)